Akcja adaptacja

/
1 Comments
Miejsce akcji: Żłobek. Miejsce z założenia przyjazne dzieciom. Podobno wspomagające ich rozwój.
Bohater główny: Najwspanialszy, Najkochańszy Syn. Mój. Dzieć.
Bohater tragiczny: Matka wariatka - histeryczka. W tej roli ja.
Stało się. Mój urlop dobiegł końca. Czas wracać do pracy. Niektórzy mówią, że dopiero teraz będę miała "urlop" w trakcie godzin pracy.. tyle, że mnie Dzieć nie męczy ani trochę. Mogłabym spędzić z Nim kolejne miesiące, czy lata w domu.. bo kocham nieopisanie i z niczym nie jest mi za ciężko... Czasami może dzień gorszy.. ale On ma do tego takie samo prawo jak każdy z nas - starych. 
No ale rozważając wszelkie "przeciw" i ... pozostałe "przeciw" mojemu powrotowi postanowiliśmy rodzinnie, że ryzykujemy. Niech się Dzieć pointegruje. Niech pozna inne Smyki, niech się socjalizuje. Są głosy mówiące, że Dziecko do 3. roku życia w zasadzie nie potrzebuje rówieśników. Tych głosów jest bardzo dużo i gdybym wsłuchała się w nie zostałabym pewnie w domu. Jednak decyzja zapadła. 

Znaleźliśmy dość fajne miejsce. Co ważne owo "miejsce" gotowe było na przyjęcie nas w zasadzie od ręki, bo o to niestety nie jest łatwo. Pani Dyrektor bardzo miła, ambitna, młoda mama. Przekonała nas do siebie. Sale dla dzieci czyste, kolorowe, wydzielona sypialnia. Też spoko. Wszystko załatwione, podpisane. Zaczynamy okres adaptacyjny. Początkowo kilka dni, na 1,5h na zapoznanie się z "ciociami" i dziećmi. Rodzic ma być z dzieckiem, gdzieś z boku sali przyczajony. 

Dzień I. Tu moja rola wspierająca Dziecko niezastąpiona. Otóż po przekroczeniu progu sali zabaw rozbeczałam się jak bóbr. "Ciocie" nie wiedziały w zasadzie czy się Szkrabem moim zajmować, czy mną. Poskładałam się szybko, żeby Mały nie widział. Zachęcałam do zabawy, do dzieci.. ale wszystko to wbrew sobie. Syn zszokowany, przejęty. Szukał kątem oka mamy, ale radził sobie. Tego dnia poszłam spać o 20, bo psychicznie zostałam zdeptana.
Dzień II. Już odważniej tam szłam. Dumna jak paw, że nie ryczę od wejścia. Za to się Dzieciu sprzykrzyło. Wizyta sprowadziła się do "mamamamamama", wyciągania rąk w moją stronę i nie odchodzenia ode mnie na krok. Obserwował dzieci, ale trzymając mamę za palec. Słabo. Moja duma z początku spotkania przerodziła się w wyrzuty sumienia, że wyrodna zostawić Syna planuję.
Dzień III. Okazał się połączeniem ww. dni. Poprawnie. Z zaciekawieniem przyglądał się zabawom dzieciaków, próbował wchodzić w lekkie interakcje a na koniec.. na koniec przytulił się do mamuni... 💗



You may also like

1 komentarz:

  1. Powodzenia! My też to przeżywamy całą trójką.. już jakiś czas. No i bez smarków i innych chorób życzę!

    OdpowiedzUsuń